Łoskot ostatniejz bram, Ostatni niknie przechodzień. W stronę spokojnych mórz, Rusza śnieżny żaglowiec. A jeden maszt to jest wiara, A drugi to nadzieja. Zostałem na nabrzeżu, Mnie na pokładzie nie ma. Cudnie prostą melodię, Próbuje mróz na szybach. Za koronkową mgłą, Misterium się rozgrywa. A tutaj na rozdrożu, Samotność wciąż szaleje. I nijak stąd do wiary, I nijak do nadziei. Motyw złego snu, Nogi skuwa lód. Zapraszali wszak, Uśmiechnąć się, wyciągnąć dłoń, wejść. Żaglował ktoś sobie tobą, Mówiąc tylko ty, ty i twój rozum. I dryfujesz tak, człowiek bezludny, Prosili wszak, uśmiechnij się i wejdź. Przecież musi być stół, I dobre oczy nad stołem. Ulica kręta w dół, I łuna ponad kościołem. Dotyk dziwnie znajomy, Coś jak dziecięcy pokój. Jedna dłoń jego to dobroć, Druga dłoń jego to spokój. Przecież musi być stół, I dobre oczy nad stołem. Ulica kręta w dół, I łuna nad kościołem. Cóż tam ten tłum dostrzega, Trwający w zachwyceniu, Coś mówi spróbuj z nimi, Coś mówi zostań w cieniu. Motyw złego snu, Nogi skuwa lód. Zapraszali wszak, Uśmiechnąć się, wyciągnąć dłoń, wejść. Żaglował ktoś sobie tobą, Mówiąc tylko ty, ty i twój rozum. I dryfujesz tak, człowiek bezludny, Prosili wszak, uśmiechnij się i wejdź. Prosili wszak, uśmiechnij się i wejdź.